<b>Najpierw bezpieczeństwo, potem współczucie</b>

Od początku było jasne, że ta choroba zaczęła się wśród homoseksualistów i szerzy głównie przez seks analny. Zauważyliśmy już wtedy, że geje zakażają się świadomie, czasem nawet celowo. Edukacja profilaktyczna w innych grupach wysokiego ryzyka – wśród prostytutek czy narkomanów – dawała jakieś rezultaty, ale szerzenia HIV wśród gejów nie dało się opanować. Zaszokowało mnie, jakie praktyki seksualne są wśród nich popularne, ile w nich przemocy i obrzydliwości! – mówi dr Paul Cameron w rozmowie z Joanną Najfeld.

 

Podobno za młodu był Pan lewicowcem?

– Wychowałem się w robotniczej rodzinie. Marksizm fascynował mnie już od szkoły średniej. W 1965 roku, jako 26-letni doktorant, przewodziłem antywojennym protestom na mojej uczelni. Miałem wtedy lekko progejowskie poglądy. Uważałem, że to niesłusznie dyskryminowana orientacja, do momentu, kiedy zacząłem na poważnie badać homoseksualizm. Wiedza i doświadczenie stopniowo korygowały mój światopogląd.

 

Winston Churchill powiedział kiedyś: kto nie jest lewicowcem w wieku lat dwudziestu, ten nie ma serca. Kto nie zostaje konserwatystą w wieku lat czterdziestu, ten nie ma rozumu.

– [śmiech] Tak, to chyba do mnie pasuje. Chociaż seksualnym konserwatystą stałem się już po czterdziestce.

 

Ten lewicowy okres w Pana życiu, przypadający na lata sześćdziesiąte to również czas Pańskich pierwszych sukcesów naukowych – badania nad szkodliwością biernego palenia…

– Wykazałem, że palacze szkodzą nie tylko sobie, ale ludziom wokół – w tym dzieciom – co dało podstawy tak bardzo dziś popularnego ograniczenia palenia w miejscach publicznych. Zostałem gwiazdą, chętnie pokazywały mnie media, cieszyłem się szacunkiem wśród kolegów.

 

Ale przemysł nikotynowy chyba nie był zadowolony?

– Naraziłem koncerny tytoniowe na gigantyczne straty. Zdawałem sobie z tego sprawę i oni też. A mimo to, nigdy w życiu nie doznałem z ich strony żadnej przykrości. Żadnych ataków osobistych, żadnych gróźb, żadnej presji. Zupełnie inaczej niż później ze strony gejów.

 

I co się dalej działo z obiecującym, wychwalanym młodym naukowcem?

– Zacząłem otwarcie sprzeciwiać się aborcji, publikować badania o eutanazji i homoseksualizmie. W latach siedemdziesiątych byłem już przekonany, że popularna wiedza o gejach to sentymentalna gadanina. Powoli stawałem się jakby ekspertem działającym przeciw wykreśleniu homoseksualizmu z listy zaburzeń psychicznych, co stało się w roku 1973. Ostrzegano mnie, że to zaszkodzi mojej karierze, ale ja naiwnie wierzyłem, że moja pozycja w ­środowisku jest ugruntowana ze względu na wcześniejsze sukcesy. Nie sądziłem, że lewicowe lobby zacznie mnie tak zawzięcie tępić.

 

Na początku lat osiemdziesiątych wybuchła epidemia AIDS. Zainteresował się Pan tematem…

– Od początku było jasne, że ta choroba zaczęła się wśród homoseksualistów i szerzy głównie przez seks analny. Zauważyliśmy już wtedy, że geje zakażają się świadomie, czasem nawet celowo. Edukacja profilaktyczna w innych grupach wysokiego ryzyka – wśród prostytutek czy narkomanów – dawała jakieś rezultaty, ale szerzenia HIV wśród gejów nie dało się opanować. Zaszokowało mnie, jakie praktyki seksualne są wśród nich popularne, ile w nich przemocy i obrzydliwości! Wielkim zaskoczeniem było też, że nawet geje zatrudnieni jako personel medyczny okazywali się oporni wobec profilaktyki. Do dziś to homoseksualiści stanowią większość nowych przypadków zakażenia HIV.

 

Dlaczego?

– Między innymi ze względów anatomicznych. Seks analny jest po prostu z medycznego punktu widzenia bardzo niebezpieczny. Do tego dochodzi jeszcze pewien element mentalności. Wśród gejów aktywna jest subkultura „darczyńców” (gift givers). „Dar” to właśnie HIV, a zakażenie nim to taka jakby odznaka honorowa. „Darczyńcy” i „obdarowani” spotykają się w klubach na orgiach seksualnych na zasadzie rosyjskiej ruletki. W gazetach gejowskich można też spotkać ogłoszenia o treści „szukam daru”.

 

Ciarki przechodzą… to chyba nie jest zbyt bezpieczne z epidemiologicznego punktu widzenia?

– Absolutnie. Dlatego udało się nam za czasów administracji prezydenta Reagana wprowadzić „kwarantannę” krwi gejowskiej, czyli zakaz oddawania krwi do transfuzji przez aktywnych homoseksualistów. Mieliśmy za sobą poparcie społeczne. Dziś w Stanach żyje kilkaset tysięcy gejów z HIV. Część z nich nadal oddaje krew, część kłamie przy tym na temat swoich zachowań seksualnych, żeby nie zostać wykluczonymi jako dawcy.

 

…a część protestuje przeciw „dyskryminacji” ze strony banków krwi i żąda ich zamknięcia, jak na przykład w Kanadzie.

– Ta „dyskryminacja” ocaliła niejedno życie. Ale niestety nie wszystkie, bo około pięć tysięcy Amerykanów, w tym dzieci, zmarło na HIV po przetoczeniu seropozytywnej krwi od zakażonego geja. Badania dokonywane w stacjach krwiodawstwa nie są w stanie całkowicie wyeliminować niebezpieczeństwa. Jeśli jakaś grupa uprze się masowo oddawać krew zakażoną śmiertelnym wirusem, to jakaś część tej krwi mimo wszystko zakazi i zabije niewinnych ludzi.

 

Zaczął Pan mówić o tym w latach osiemdziesiątych i wtedy zaczęły się kłopoty?

– W roku 1981 zeznawałem w sądzie jako biegły powołany przez uniwersytet w Teksasie, na którym geje chcieli założyć swoją placówkę. Wygraliśmy. Potem udało nam się zablokować żądania przywilejów dla homoseksualistów w stanie Nebraska. Współzałożyłem Instytut Badań nad Rodziną. Zaczęliśmy jeździć po kraju i ostrzegać przed niebezpieczeństwami, jakie niesie ruch gejowski. W 1982 roku postanowiłem odejść z Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychologicznego (APA). Podkreślam, że sam z niego wystąpiłem, bo w ramach kampanii oczerniającej mnie geje rozpuścili w Internecie plotkę, że zostałem wyrzucony. Te pomówienia powtarzały też polskie media, za tą gazetą, co to nie słynie z przestrzegania zasad etyki dziennikarskiej. Niestety, nawet konserwatywny dziennik „Rzeczpospolita” nie opublikował sprostowania, które w tej sprawie przysłałem. Taka jest moc plotki rozpuszczonej przez gejowskich aktywistów i nieprzyjazne media.

 

W Internecie można przeczytać, że usunięto Pana z APA, choć sam Pan twierdzi, że odszedł. Jak pan tłumaczy tę sprzeczność?

– Na stronie Instytutu Badań nad Rodziną opublikowałem udokumentowane wyjaśnienia. Jest tam mój list rezygnacyjny z 1982 roku, dokument potwierdzający przyjęcie rezygnacji i dwa fragmenty oficjalnego biuletynu APA, w obu zaś listy na temat mojego odejścia – jeden mój, a drugi to polemika. To niezbite dowody, iż w roku 1982 odszedłem na własne życzenie. Już po moim odejściu stowarzyszenie wysyłało mi zapytania dotyczące moich prac. Odpowiadałem, że nie jestem już członkiem. Nie wiem, dlaczego tego nie wiedzieli. To duża organizacja, może coś się komuś pomyliło. W każdym razie rozesłali informację, że mnie skreślają z listy członków, bo nie odpowiadam na zapytania. Taki standardowy list, który rozsyła się, gdy kogoś skreślają na przykład za niepłacenie składek.

 

W Polsce gazety pisały, że wydalono Pana za fałszowanie badań.

– To grube nadużycie. „Wydalonym” można być za malwersacje finansowe – to ciężkie oskarżenie. Na szczęście w nieszczęściu jakiś doktorant przytoczył te informacje jako fakt w swojej pracy doktorskiej i z obawy przed procesem o zniesławienie musiał później prostować we wszystkich swoich publikacjach na ten temat. Teraz już nikt poważny się na to nie powołuje poza niezbyt wprawnymi dziennikarzami, którzy traktują gejowskie blogi jak wartościowe źródła dziennikarskie.

 

Może rzeczywiście coś jest z Panem nie tak, skoro stoi Pan w konflikcie z tak dużym stowarzyszeniem?

– Nie tylko ja. Problem zaprzedania nauki na rzecz ideologii zauważa wielu innych badaczy. Ci, którzy otwarcie protestują, są wykluczani ze środowiska lub sami odchodzą. Znajdują się wśród nich ważne osobistości, jak na przykład były prezes Stowarzyszenia, doktor Nicholas Cummings, który zresztą sam siebie określa mianem lewicowca, i kilku jego znamienitych kolegów z czołówki APA.

 

Oni też byli prześladowani?

 

– Tu nie chodzi o jednostkowe spory. Problem jest dużo szerszy. Nauki społeczne są na coraz gorszym poziomie, monopol w branży przejęły grupki aktywistów. Wykorzystują prestiż organizacji do uwiarygadniania swoich ideologicznych celów. Do publikacji dopuszcza się w zasadzie tylko prace, o których z góry wiadomo, że poprą postulaty uprzywilejowanych środowisk, jak geje czy ruch aborcyjny. Dziś, żeby zajmować się naukami społecznymi, trzeba być za aborcją i przywilejami dla homoseksualistów czy zwolenników innych nietypowych zachowań seksualnych. Wymaga tego przy zatrudnieniu również większość uczelni chrześcijańskich.

 

Czy naukowcy są zastraszeni?

– Boją się mówić otwarcie, bo „niepoprawność” może ich kosztować karierę. A lobby gejowskie jest w naukach społecznych szczególnie silne. Podobnie jak prof. Walter Schumm badałem sądowe opinie eksperckie i prace publikowane przez badaczy-aktywistów gejowskich. Niezależnie od siebie znaleźliśmy rozliczne przykłady fałszerstw i manipulacji, między innymi powoływanie się na nieistniejące dane czy opieranie się na nieistotnych i niereprezentatywnych badaniach, z jednoczesnym ignorowaniem poważniejszych i nowszych badań, które obalają daną tezę. Na te nadużycia środowisko przymyka oko, bo naukowcom gejowskim po prostu znacznie więcej wolno. Oni naprawdę przejęli kontrolę nad Amerykańskimi Stowarzyszeniami Psychologicznym i Psychiatrycznym.

 

Czy to zawłaszczanie nauki dotyczy tylko kwestii homoseksualizmu?

– Nie, skądże! Proszę zauważyć, co się stało z Lawrencem Summersem, prezydentem Harwardu, wyklętym za postawienie pytania, czy mężczyźni statystycznie częściej niż kobiety mają talent matematyczny. Istnieją pewne dogmaty, jak globalne ocieplenie, feminizm czy słuszność „odwrotnej dyskryminacji”, czyli akcji skierowanej przeciw większości, która ma rekompensować rzekome krzywdy mniejszości. Do publikacji w głównych periodykach dopuszcza się tylko takie prace, które tych dogmatów nie kwestionują.

 

Znajomy ginekolog mówił mi, że jakakolwiek praca przeciwna interesom przemysłu antykoncepcyjno-aborcyjnego oznacza akademicką śmierć autora i oczywiście nie trafia do druku.

– Tak właśnie jest. Dlatego wielu z moich prac nie mogłem opublikować w wiodących periodykach. Opublikowałem je w mniejszych, również recenzowanych, ale mniej znaczących.

 

Jak to się dzieje, że jakiś pogląd zostaje „dogmatem” i nie wolno go kwestionować?

– Nie potrafię tego wytłumaczyć. Wydaje mi się, że wykorzystuje się do tego argumentację opar­tą na uczuciach. A jak coś zostanie ustanowione dogmatem, to nie można tego ruszyć, aż do momentu, kiedy samo upadnie, jak na przykład teoria niższości rasowej. Ale jak odebrać fałszywemu poglądowi uprzywilejowaną pozycję dogmatu? Nie wiem. Całości zjawiska jak dotąd nie ogarniam.

 

Ostracyzm środowiskowy to chyba nie jedyny przejaw dyskryminacji podobnych Panu uczonych?

– Niestety nie. W Polsce byliśmy świadkami oszczerczej kampanii tej progejowskiej gazety. Na spotkanie we Wrocławiu przyszła homoseksualna bojówka z kastetami. Dzięki interwencji policji na salę dostała się tylko grupka krzykaczy i jakieś lesbijki próbujące zakłócać spotkanie, manifestując swoje upodobania seksualne. To typowe próby odebrania mi głosu. Bo argumentów to oni nie mają… Szczególnie naukowych. No, bo jak odeprzeć te wszystkie dane z różnych źródeł o molestowaniu seksualnym dzieci przez gejów? Jak obronić slogan, że anonimowe orgie analne są z epidemiologicznego punktu widzenia równie dobre jak wierność małżeńska?

 

W Stanach też Pana atakowano?

– Geje niejednokrotnie grozili mi śmiercią, napadali i bili, oblewali krwią skażoną wirusem HIV. Zamordowali ulubione zwierzątko moich dzieci, zastraszali całą naszą rodzinę. Dzieci musiały chodzić do szkoły z obstawą. Tego rodzaju przemoc jest typowa dla mentalności ludzi z tą przypadłością. Nie stronią od niej zwłaszcza aktywiści, których w oczach opinii społecznej broni utwierdzana przez media opinia rzekomej ofiary. W rzeczywistości, homoseksualista jest znacznie bardziej skłonny popaść w konflikt z prawem niż przeciętny obywatel.

 

O tym właśnie chyba Pan mówi na swoich wykładach – o niebezpieczeństwach ze strony tych środowisk, prawda?

– Tak, właśnie o tym. Debata na temat homoseksualizmu zostaje niebezpiecznie przesuwana w sferę uczuć gejów. Nawet konserwatyści koncentrują się na kwestii terapii i pomocy indywidualnym homoseksualistom, tak jakby cały świat miał obowiązek dbać o prywatne spełnienie każdego geja. A ja zwracam uwagę na pilniejsze zagadnienie – zagrożenia jakie stanowią oni dla normalnych obywateli.

 

Ale przecież leczy Pan homoseksualistów?

– Mam takich klientów, współczuję im i pomagam się z tego wyzwolić. Leczę podobnie jak inne nałogi, nie dociekam, skąd się to wzięło, tylko oferuję ciężką pracę, żeby przestali to robić i nauczyli się od podstaw relacji z płcią przeciwną. Skuteczność i dynamika terapii jest podobna jak w przypadku każdego innego nałogu. Tylko ci, którzy naprawdę chcą i wytrwają, mają szansę zmienić życie.

 

Ale terapia nie jest Pana priorytetem?

– Znacznie ważniejsza jest ochrona nas i naszych dzieci przed krzywdą ze strony gejów. Podobnie ma się rzecz z pedofilami. Powinni mieć dostęp do terapii i jestem pewien, że wielu z nich by ona pomogła. Ale najpierw trzeba ich odizolować od potencjalnych ofiar. Dlatego nie zgadzam się z głosami osób, które przedkładają niesienie pomocy gejom nad bezpieczeństwo społeczeństwa. W pierwszej kolejności mamy bronić rodzin, a nie bawić się w terapeutę dla garstki homoseksualistów, którzy chcą lub tylko twierdzą, że chcą się zmienić.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Grupa homoseksualistów z Gensem Helliquistem, szefem Canadian Rainbow Health Coalition na czele złożyła skargę do Kanadyjskiej Komisji Praw Człowieka (CHRC) na agencje rządowe, które, jej zdaniem, nie przeznaczają wystarczających środków na leczenie homoseksualistów. Aktywiści reprezentujący to środowisko potwierdzili tym samym fakt, iż zachowania homoseksualne niosą ze sobą olbrzymie ryzyko i poważne konsekwencje dla zdrowia.

 

Dziesięciostronicowy dokument wyszczególnia dane dotyczące konsekwencji medycznych związanych z homoseksualnym stylem życia. Czytamy tam m.in. że:

 

  • średnia długość ich życia jest krótsza o 20 lat od długości życia przeciętnego Kanadyjczyka,
  • pederaści i lesbijki 14 razy częściej popełniają samobójstwa,
  • 1,4 do 7 razy częściej popadają w alkoholizm,
  • 1,6 do 19 razy częściej niż pozostali Kanadyjczycy nadużywają narkotyków,
  • 1,8 do 3 razy częściej niż przeciętny mieszkaniec Kanady doświadczają depresji,
  • 76 proc. chorych na AIDS w kraju to homoseksualiści, a wśród nich zdarza się 45 proc wszystkich nowych zakażeń wirusem HIV,
  • populacja homoseksualistów jest szczególnie zagrożona rakiem płuc oraz wątroby,
  • homoseksualiści i biseksualiści częściej niż pozostała część populacji zapadają na raka odbytnicy, a lesbijki częściej na raka piersi.

Za: LifeSiteNews.com

Joann Najfeld

Tekst ukazał się w nr. 9 dwumiesięcznika „Polonia Christiana”

Data publikacji: 2013-01-30 14:00

Data aktualizacji: 2013-01-30 15:04:00

 

Udostępnij:
  • Facebook
  • Wykop
  • Twitter
  • Google Bookmarks
  • LinkedIn
  • email
  • Drukuj