W obronie życia
Znów krzyk jak cios przerwał ciszę i czas
Zabrał kolejne życie wyrwane przez stal
Krzyk ten był ostatnim – nie usłyszał go nikt
Bo kto sercem martwy ten i głuchy jak pień
I śmiejesz się, a śmiech twój fałszywy jest
I w drwinie chcesz ukryć niepokój serca
Lecz pytasz czy wróci twój spokojny sen
Bo wieczne rany pamięci wciąż jątrzy ten dzień
Razem z katem w bieli jak kochanka zła
Wypluwasz z siebie zwłoki – ja pluję ci w twarz
„To nie jest morderstwo – to wolność” mówisz mi
Za tobą tysiące omamionych świń
Nie dla mnie wolność która karmi się śmiercią
Nie dla mnie w czas gwałtu tak wygodna bierność
Nie dla mnie te słowa, co słodkie jak miód
We wnętrzu swym kryją wydartej duszy ból
Powiedz, że to będzie choć trochę mniej piękny dzień
I że słońce choć na chwilę straci swój blask,
A niebo, tak niebo czy ono będzie mniej błękitne
Tylko dlatego, że ktoś dzisiaj nie miał szans?
To nie będzie bolało, zresztą nie jesteś pierwsza,
Twoje jest ciało – ale czyje jest życie?
Tysiące powodów, miliony ludzkich spraw
Każdy ma swoje racje – ono wciąż nie ma szans!
Zabiera życie, kto nie daje życia
A śmierć choć bezimienna wciąż pozostaje śmiercią
Nie miarą prawa istnienia jest twój wybór
Życie nie może być tylko pomyłką
Więc powiedz, że wiatr ucichnie choć raz
I staną rzeki choć na krótką chwilę
A milczący przez wieki przydrożny głaz
W proteście poruszy się choć milimetr
I powiedz mi, że choć jeden ptak zamilknie
I choć jedna łza zatrzyma ten świat
I kiedyś gdzieś powietrze drgnie modlitwą
Za wszystkich których nie ma wśród nas
A wiec nie podam ci dłoni gdy ogarnie cię ciemność
Nie powiem wybaczam kiedy gwałcą niewinność
I kiedy dla tłumów ułożą mój stos
Płomienie przebije mój głos
Morderców życia pod sąd!
A więc powiedz mi Panie, że to mój obłęd czysty
I że na tym świecie tylko ja tak mam
I że nie ma wartości nienazwane życie
I że takie jest prawo, że taki to czas
A ja Ci odpowiem, że opuszczam przyłbicę
I ostatnią swą kopią uderzę w ten świat
Bo jeśli głupotą jest obrona życia
Będę głupcem do ostatniego dnia.